Uwielbiam chodzić na plac zabaw z moją córką. To jest fascynujące doświadczenie. Róża wchodzi, staje i patrzy. I stoi. I patrzy. Minuty mijają, a ona niemalże w bezruchu, wciąż wpatrzona w ten spektakl, który się rozgrywa na jej oczach – wszędzie dzieci, rodzice, huśtawki, zjeżdżalnie, drabinki, piasek, różne kolory i kształty. Dziesiątki bodźców. A ja spokojnie stoję i patrzę na nią, śledzę ruchy jej gałek ocznych, pojawiający się i znikający uśmiech w kącikach ust. W końcu przebudza się i przestaje być obserwatorem – sama wtapia się w ten świat pełen przygód. A ja dalej ją obserwuję. Jestem blisko, żeby dbać o jej bezpieczeństwo, ale nie za blisko, żeby nie krępować jej kreatywności, ciekawości i odwagi.
Oczywiście pomagam, podnoszę, podpieram, tłumaczę, doradzam… jeśli jest to naprawdę konieczne… na przykład jeśli mnie o to poprosi. Generalnie wolę jednak trzymać się w tle. Staram się też ograniczać ilość instrukcji i komentarzy – niech sama odkrywa świat, niech sama próbuje, niech doświadcza siebie i swoją siłę sprawczą na przedmioty lub inne dzieci. Staram się też powstrzymywać od pośpieszania dziecka – wcale nie jest to łatwe, bo przyzwyczaiłem się do gonitwy za jak najwyższą intensywnością doznań i jak największą ilością załatwionych spraw. Świat ma tyle do zaoferowania! Nie wolno tracić ani jednej chwili! Zawsze tak myślałem i działałem… dzisiaj staram się bardziej świadomie smakować chwilę i doceniać jej trwanie. (Po dwóch miesiącach wciąż pozostaję pod wrażeniem książki pt. Pochwała powolności.)
Szukam więc tego wewnętrznego spokoju w sobie i uczę się nie popędzać mojej córki siedzącej na szczycie zjeżdżalni. W końcu nie ma racjonalnych argumentów, żeby jej nie pozwalać na cieszenie się tym wyjątkowym dla niej widokiem? Dlaczego miałbym nie pozwalać jej na doświadczanie tego dreszczyku endorfiny poprzedzającego przyjemność, która za chwilę nastąpi? No i dlaczego miałbym jej przekazywać ten niepotrzebny niepokój i pozbawiać jej zdolności uważności?
Uczę się też nie sugerować jej, co powinna robić w danym miejscu i jak powinna się posługiwać daną zabawką. Dzieci potrzebują przestrzeni i czasu, żeby robić to, co akurat uważają za stosowne. Metodą prób i błędów dochodzą do tego, co sprawia największą frajdę. Nie muszą korzystać z łopatki zgodnie z jej przeznaczeniem. Łopatka może służyć jako rakieta tenisowa albo zjeżdżać z wysokiej zjeżdżalni, a wiaderko może być też kapeluszem. Wszystko jest możliwe. Granice wyznacza bezpieczeństwo dziecka i jego otoczenia. Potencjalnie niebezpieczne zachowania próbuję przewidywać i zapobiegać im w zarodku. Jestem jednak przekonany, że najczęściej reakcja, którą podpowiada nam instynkt, jest zupełnie zbędna. Dobrze jest zaufać dziecku. To takie kojące uczucie.